niedziela, 1 lipca 2018

Stan Lower - Krwawi Kochankowie


Zach następne dwa tygodnie spędził na pracy. Robił zdjęcia, obrabiał je i starał się sprawić, aby jego prace wyglądały jak najmniej realistycznie. Choć koncept zakładał zawsze masakrę, musiał dbać o nieujawnianie szczegółów. Mimo wszystko nikt oprócz niego nie powinien wiedzieć, jak naprawdę powstawały jego zdjęcia. Był jednak szczęśliwy, że może robić to, co kochał. Miał również małą pomoc ze strony Lucy, która wspierała go we wszystkim. Spędzali ze sobą większość czasu, choć nie zdecydowali się na wspólne mieszkanie. Oboje zdawali sobie sprawę, że to bardzo zły pomysł. W końcu by się pozabijali, a woleliby tego uniknąć. Czuli, że im bliżej będą się poznać, tym większą nienawiścią zaczną do siebie pałać. Było im dobrze w takim układzie, jaki posiadali i nie chcieli tego zmieniać.

Nowa Modelka - Krwawi Kochankowie


Susan obudziła się w ciemnej piwnicy, leżąc nago na zimnej podłodze. Była związana, a jej usta zakneblowano kawałkiem śmierdzącej odchodami szmaty. Kobieta nie miała pojęcia, co się dzieje. Chciała tylko sobie dorobić, a nagle znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Po jej policzkach popłynęły łzy bólu i bezsilności. Próbowała poruszać rękoma, jednak liny były zbyt mocno zaciśnięte. Czuła, że nigdy więcej nie obejrzy światła słonecznego. Miała jedynie nadzieję, że nie trafiła na jakiegoś popaprańca, który będzie ją torturował aż do śmierci. Susan wciąż pamiętała, co stało się z jej bliską przyjaciółką, Veronicą. Pojechała na zlecenie i już nigdy nie wróciła. Po kilku dniach ktoś odnalazł jej poćwiartowane zwłoki w dużej walizce pośrodku parku. Na szczęście sprawca został dość szybko złapany i teraz siedział w więzieniu. Prostytutka wiedziała jednak, że takich świrów po świecie chodzi wielu.
- Dzień dobry, ptaszyno. - w piwnicy zapaliło się słabe światło. Do leżącej na ziemi kobiety podeszła niska brunetka. - Mam nadzieję, że dobrze spałaś. Czas na śniadanie, kochana. Spokojnie. Rozwiążę cię, ale musisz być grzeczna. Inaczej przyjdzie Zły Pan i cię ukaże. A tak? Może uda ci się uciec. - stwierdziła Lucy i zapięła na szyi blondynki obrożę. Susan poczuła się gorzej niż poprzedniego wieczora. Jednak względnie była wolna i mogła rozprostować obolałe kości. Kobieta powoli podniosła się, lecz już po chwili opadła na kolana. - Psy chodzą na czterech łapach, a ty nie jesteś wyjątkiem. - warknęła brunetka i pociągnęła więźniarkę za sobą.
- Wyprowadzasz naszą suczkę na spacer? - Zach stał w ciemni i porządkował swoje rzeczy. Spojrzał na Lucy, a po chwili ich wargi spotkały się w krótkim, czułym pocałunku. - Tylko pamiętaj żeby po niej posprzątać. Inaczej wytrę szczyny jej kłakami.
- Spokojnie. - brunetka machnęła na kochanka i pociągnęła blondynkę za sobą do wyjścia na taras. Zach z samego rana rozłożył w ogrodzie rozłożył duży namiot oraz parasole, przez co sąsiedzi nie byli w stanie dostrzec niczego, co działo się na posesji obok. Lucy wyciągnęła prostytutkę na zewnątrz. - Radzę załatwić się teraz, bo jak zrobisz to w piwnicy to będzie z tobą naprawdę krucho.
Prostytutka nie wierzyła w to, co ktoś kazał jej robić. Wyobrażała sobie wiele obrzydliwych rzeczy, jednak nie to. Nawet gdyby chciała teraz zrobić siku to nic by nie wyleciało. Kobieta usiadła na trawniku i spojrzała błagalnym wzrokiem na Lucy. Ta jednak pokręciła głową i gestem ręki wskazała jej ziemię. Kazała się jej wysikać, aby później nie było żadnych wypadków. Gdy Susan pokręciła głową, Japonka straciła cierpliwość. Kopnęła blondynkę w brzuch tak mocno, że ta poczuła jak po jej nogach spływa gorąca ciecz. Ze łzami w oczach spojrzała na ziemię, gdzie tworzyła się żółta kałuża. Lucy westchnęła głęboko.
- Mówiłam ci coś. Rób to, co każę albo będę bardzo niemiła. - stwierdziła i złapała kobietę za włosy, ciągnąc jej głowę ku górze. - Masz do wyboru dwie opcje. Miłą i nieprzyjemną. Ja albo on. Wybieraj. - warknęła, patrząc prostytutce w oczy. W końcu ta pokiwała głową i wskazała gestem na brunetkę. - Mądra dziewczynka. W kuchni jest dla ciebie jedzenie i radzę zjeść wszystko. Potem zobaczysz, co dla ciebie mamy.
Lucy zaciągnęła zapłakaną kobietę to kuchni i pokazała jej palcem na miskę z psim jedzeniem, która stała pod stołem. Dziewczyna przywiązała smycz do nogi stołu i wrócił do swoich obowiązków. Uprzedziła ofiarę, aby niczego nie kombinowała, bo źle się to dla niej skończy. Usunęła knebel z jej ust i nawet podała szklankę wody. Później wręcz wcisnęła twarz Susan do miski z jedzeniem. Później kontynuowała przygotowywanie lunchu.
- Kochanie! - zawołała, ustawiając na stole miskę z sałatką oraz talerz z tostami. - Jedzenie gotowe!
- Już idę! - Zach wychylił się z ciemni, a już po chwili wchodził do kuchni. Miał na sobie robocze ubrania, całe ubrudzone w smarze i dziwnej zieleni. Wytarł ręce w ścierkę i usiadł do stołu. - Wyprowadziłaś już psa? Załatwiła się jak trzeba czy musiałaś jej pomóc?
- Tym razem pomagałam, ale wierzę, że następnym razem sama to zrobi. - odparła dziewczyna, sprawdzając kobietę pod stołem. - Po jedzenie wyprowadzę ją jeszcze raz żeby opróżniła to i owo.
Zach przytaknął kochance i zabrali się do jedzenia. Żartowali przy tym i całkiem dobrze się bawili. W pewnym momencie Susan przerwała im rozmowę, co spotkało się z bardzo gniewną odezwą blondyna. Chłopak kazał kobiecie po dobroci skończyć jedzenie albo będzie z nią rozmawiał swoimi pięściami. Prostytutka w końcu zmusiła się do jedzenia, czując jak zbiera się jej na wymioty. Przeczuwała, że jakby coś się jej ulało to zostałaby skatowana. Postanowiła więc poczekać do kolejnego „spaceru” po ogrodzie. Może tam nie dostanie tak srogiej kary. Trochę się pomyliła, ponieważ Lucy nie pozwoliła jej wyjść na zewnątrz bez knebla. Wsadziła w jej usta tą samą, brudną i śmierdzącą szmatę, co jedynie spowodowało w kobiecie wzmożony odruch wymiotny. Ponadto została po raz kolejny upokorzona, gdy musiała zesrać się na trawę, a później po sobie posprzątać. Susan w pewnym momencie poczuła, że woli umrzeć niż dalej być tak poniżana. Z ulgą przyjęła powrót do ciemnej piwnicy, gdzie mogła w spokoju płakać i nikt nie zwracał na nią uwagi. Nagle przypomniał się jej alfons, który nigdy nie był zbyt uprzejmy, ale za dobrego loda potrafił okazać dobroć. Tutaj nawet nie mogła liczyć na zwykłą toaletę.
Farsa Zach’a i Lucy trwała przez kolejne trzy dni. Zajmowali się swoim pieskiem najlepiej jak potrafili. Co prawda nie zawsze im wychodziło, ale próbowali z całych sił. Szczególnie Japonka, która nazywała Susan „Yami”. Uznawała to za bardzo nostalgiczne, jednak ironia pozostała w tym przez wszystkie lata. W końcu jednak Zach postanowił ukrócić całą szopkę. W przeciwieństwie do Lucy wiedział, że nie może pozwolić sobie na przedłużanie przedstawienia. Musiał zrobić to, co wychodziło mu z kobietami najlepiej.
- Teraz pobawimy się na moich zasadach, bo już za długo tu siedzisz. W końcu ktoś zacznie coś podejrzewać, a tego byśmy nie chcieli. Ja bym nie chciał, bo twoje zdanie mam głęboko w poważaniu. A teraz możesz sobie płakać, błagać i krzyczeć. Nikt cię nie usłyszy. Bo widzisz… to pomieszczenie jest dźwiękoszczelne, nawet jeśli znajduje się poza budynkiem. - wyjaśnił z lekkim uśmiechem i kucnął przed przerażoną Susan. - Kocham ten widok. Strach i łzy… to jest właśnie to, co nakręca mnie najbardziej. - dodał z uśmieszkiem i pociągnął do góry łańcuch, do którego przypięta była kobieta. Po krótkiej chwili wisiała już kilka centymetrów nad ziemią. - Nie zrozum mnie źle. W innych okolicznościach może bym cię przeleciał i zapłacił, a nawet dał napiwek. Niestety z dziwkami się nie rucham, bo nie lubię chorować na wenery, które w sobie nosisz. Dlatego zwyczajnie cię zabiję. No dobra. Żartowałem. Będziesz cierpieć przez długie godziny, więc możesz już zacząć się modlić.
Zach zaśmiał się głośno i podszedł do stolika ukrytego w kącie pomieszczenia. Założył na siebie foliowy fartuch oraz gumowe rękawice. Słyszał, że jego ofiara zaczyna się szarpać i skomleć, ale zupełnie go to nie obchodziło. Gdy był już gotowy, wybrał sobie pierwsze narzędzie zbrodni. Na początek postanowił użyć pistoletu tapicerskiego. Wrócił z nim do kobiety i posłał jej piękny uśmiech. Przystawił pistolet do jej ramienia i pociągnął za spust. Zszywka idealnie weszła w miękkie ciało. Jednak nie tam Zach planował ich używać. Wyciągnął więc śrubokręt z kieszeni spodenek, po czym wyrwał metalowy, gruby drut z ramienia Susan. Kilka kropel krwi wypłynęła z ranek. Blondyn uśmiechnął się i przystawił pistolet do wzgórka łonowego ofiary. Aby dokładnie wykonać swoją pracę, musiał kucnąć. Zaczął równo zszywać ze sobą wargi sromowe prostytutki, która pod wpływem bólu zaczęła się kręcić. To jednak nie zrażało oprawcy.
- Nie uciekniesz, więc się nie wyrywaj. Im szybciej to skończę, tym szybciej przejdziemy dalej. - warknął, a kolejne zszywki trafiały już w przypadkowe punkty. W końcu chłopak poderwał się i uderzył kobietę pistoletem w twarz. - Miałaś się, kurwa, zachowywać jak posłuszny kundel, pierdolona dziwko! - warknął i jeszcze kilkukrotnie uderzył ofiarę. - Jakie wy jesteś głupie. Tępe cipy, z którymi nie da się współpracować jak z ludźmi. Trzeba was traktować tak jak na to zasługujecie. Jak zwykłe szmaty, które nie nadają się nawet do wytarcia gówna po psie. Głupia, zawszona dziwka z rozjebaną pizdą. Że też muszę się za każdym razem powtarzać jak zacięta płyta. Karaluch zasługuje na więcej szacunku niż ty.
Widać było, że Zach pożegnał się ze swoją cierpliwością, której i tak okazywał za dużo. Cisnął pistoletem tapicerskim w kąt z taką siłą, że narzędzie roztrzaskało się o ścianę. Zdecydowanym krokiem podszedł do stołu i sięgnął po to, co pierwsze wpadło mu w ręce. Był to kij baseballowy. Wrócił z nim do kobiety i zaczął ją na oślep okładać trzymanym narzędziem. Susan wyła z bólu mimo szmaty wetkniętej w usta. Kiedy Zach w końcu od niej odstąpił, z radością obserwował swoje dzieło. Połamane żebra. Obite nogi. Wiele siniaków na ciele. Jednak po chwili znów wpadł we wściekłość, gdy Susan ordynarnie zaszczała mu podłogę. Chłopak miał w zwyczaju karać każdą kobietę, która nie przestrzegała zasad. Zwolnił łańcuch, a dziwka spadła w kałużę swoich własnych odchodów. Wciąż była przytomna.
- Twarda z ciebie sztuka, dziwko. Ale mocniejsze od ciebie potrafiłem złamać. Jesteś dla mnie niczym. Kompletnym zerem. - warknął i przycisnął nogę do klatki piersiowej ofiary. Ciężkim butem uszkodził skórę oraz jedną z piersi, na której powstała spora rana. Splunął na twarz kobiety i podszedł do drzwi. - LUCY! Przynieś mi sól! - krzyknął i założył ręce na torsie. Wyglądało na to, że dostał odpowiedź. - Teraz! Jest mi to potrzebne teraz, bo nie będę tej dziwki dalej trzymał w piwnicy! Muszę skończyć swoją pracę na konkurs i dobrze o tym wiesz! - warknął i zaczął delikatnie uderzać stopą o podłogę. W końcu z drzwi wyłoniła się niska brunetka. - No łaskawie mi to przyniosłaś… tak jakbyś miała co innego do roboty.
- No wyobraź sobie, że mam. W przeciwieństwie do ciebie moja praca jest trochę bardziej wymagająca. - odparła ostro dziewczyna, patrząc do góry na swojego kochanka. - Całymi dniami się bawisz lub opierdalasz, a na sam koniec mówisz mi, że ci się spieszy. Lepiej planuj sobie dni to może nie będziesz musiał zapierdalać przed deadlinem.
- Nie bądź taka mądra. Mażesz pędzelkiem po tym swoim płótnie i myślisz, że to się nazywa pracą? - Zach parsknął śmiechem i odwrócił wzrok. - Żałosne.
- Zaraz ty będziesz żałosny jak postanowię spełnić swój pierwotny plan co do ciebie. - Lucy pchnęła swojego kochanka, który zatoczył się na stół z narzędziami. - Prosisz się o to już od wczoraj i przysięgam na grób Yamiego, że w końcu wypatroszę cię jak rybę.
- Nie żartuj, dobrze? Co mi możesz zrobić? Połaskotać po brzuszku swoimi paluszkami? - zakpił, patrząc kochance w oczy. - Bądźmy ze sobą szczerzy. Jesteś tutaj, bo jeszcze mi się nie znudziłaś. Ale to i tak nie jest przesądzone, bo ja się bardzo szybko męczę i lubię zmieniać partnerki.
- Spróbuj tego, co potrafię, blondasku z ulicy. Pamiętaj, że siedzimy w tym razem. Wystarczy jeden telefon i ciągnę cię na dno ze sobą. Nawet, jeśli zdążysz mnie zabić. - Lucy uśmiechnęła się podle, delikatnie przekręcając głowę na bok. Po chwili jednak już wisiała na szyi Zac’a, całując go namiętnie. - Nie przelewaj na mnie swojej wiecznej frustracji, bo na to nie zasługuję. Jasne?
- Wybacz. Ta dziwka mnie wkurwiła. - blondyn westchnął ciężko i wtulił twarz w rozpuszczone włosy kochanki. - Obiecuję, że ci to wynagrodzę. Co powiesz na kolację?
- Będę gotowa, ale skończ pracę szybko, bo moja cipka już tęskni. - Lu zeskoczyła z chłopaka i pomachała swojej suczce na pożegnanie. Później zniknęła z bunkra, zatrzaskując za sobą drzwi.
Zach zaśmiał się krótko i zabrał ze stołu sól oraz nóż. Susan patrzyła na niego przerażonym wzrokiem, bojąc się tego, co niedługo miało nadejść. Próbowała odczołgać się do kąta, jednak ból w całym ciele skutecznie jej to uniemożliwił. Zach ponownie nadepnął na kobietę, mocno przyszpilając ją do ziemi. Przesunął stopą w dół, zdzierając naskórek z pleców Susan. Blondyn zaczął posypywać solą powstałe rany, z których delikatnie wypływała krew. Kobieta ponownie zaskomlała z bólu. To nie wywołało w oprawcy najmniejszego cienia zainteresowania. Chłopak ponownie podwiesił Susan na łańcuchu i spojrzał w jej zapłakane oczy, które jednak dość szybko zamknęła. Dostała za to w twarz. Wstrząsnął nią spazm płaczu, którego nie potrafiła kontrolować.
Blondyn pokręcił jedynie głową i złapał prostytutkę za uszkodzoną wcześniej pierś. Sięgnął po swój nóż i zaczął oglądać ciało kobiety. W końcu westchnął i wbił ostrze w miękką tkankę tłuszczową. Przekręcił narzędzie w dłoni, po czym zaczął odcinać pierś Susan. Ból był tak silny, że w końcu zemdlała. Niestety Zach nie pozwolił jej cierpieć w nieświadomości. Ocucił ją uderzeniem z łokcia w brzuch i wyciągnął z jej ust szmatę. Kobieta zaczęła błagać o spokój i śmierć. Jednak na to Zach nie mógł się zgodzić. Nie tak szybko. Pragnął, aby dziwka cierpiała jak najdłużej.
Gdy pierś Susan wylądowała w metalowym wiadrze, Zach zaczął przesuwać dłonią po jej żebrach. Tam, gdzie czuł złamanie, zacinał skórę i wyciągał obcęgami złamane kości. Na tym jednak nie poprzestał. Kilka żeber zostało nienaruszonych, więc musiał użyć młotka i połamać je, aby wydobyć je ze zwałów tłuszczu i mięśni. Klatka piersiowa kobiety zapadła się. Zach obserwował jak płuca zaciekle walczą z ciasną przestrzenią o kolejne oddechy. Blondyn ponownie użył noża, aby otworzyć klatkę piersiową dziwki. Z fascynacją oglądał jak serce kobiety szybko bije. Postanowił zrobić to, co czego jeszcze nigdy wcześniej nie robił. Wbił nóż w udo Susan i zakrwawioną dłoń zacisnął na najważniejszym organie jej ciała. Czuł jak serce pompuje krew. Było słabe. Bezbronne. W końcu serce nie potrafi się bronić. Nie przy czymś takim. Zach zacisnął palce, powoli miażdżąc duży mięsień. Nagle jednak zabrał dłoń i stanął w pewnej odległości od swojej ofiary. Wpadł właśnie na pomysł najlepszego zdjęcia pod słońcem. Spuścił Susan na ziemię, a jej bezwładne ciało opadło z plaśnięciem na ziemię. Chłopak wygrzebał z wielkiego pudła wiertarkę oraz pudło z wiertłami i wkrętami. Później podszedł do wolnej ściany i zabrał się do pracy.
Gdy skończył, dziwka została przywiercona do betonu. Jednak kilka razy jej ciało spadło na podłogę. Zach musiał użyć więc prętów zbrojeniowych, które pozostały po budowie bunkra. Po przeszło dwóch godzinach walki, Susan wisiała na ścianie i powoli dogorywała. Blondyn tym razem nie planował skracać męki ofiary i pozwolił, aby z licznych ran sączyła się krew, która tworzyła uroczą kałużę na ziemi. Dzięki temu, że dziwka była unieruchomiona, Zach mógł przejść do dalszych obróbek ciała przed sesją zdjęciową. Dokładnie wyciął skórę wokół serca kobiety, które zaczynało coraz wolniej pracować. Później wyciął drugą pierś i obie przytwierdził gwoździami do dłoni ofiary. Na samym końcu rozciął brzuch kobiety i zaczął wywlekać na wierzch jej wnętrzności, z których utworzył spódnicę swojej modelki. Na skrajnych punktach używał gwoździ. Ostatnim ruchem było oderżnięcie głowy i wsunięcie jej w pustą przestrzeń brzuszną. Zeszło mu się, ale przed północą jego dzieło było gotowe.
- Lucy! Chodź do mnie na chwilę! Taką krótką! - krzyknął, stojąc przy lekko uchylonych drzwiach. Zaraz jednak wrócił do swojej ofiary i zaczął ją oglądać.
- No? Zajęta jestem. - Japonka weszła do ciemnego bunkra i stanęła obok kochanka. - Jesteś popaprany w chuj. Ale to mi się podoba. Skończyłeś już? Bo kolacja czeka na ciebie od kilku godzin.
- Zastanawiam się jeszcze, że nie ukazać mózgu. Wolną część położyłbym na szyi. - odparł spokojnie, analizując swoją pracę.
- Długo ci się z tym zejdzie? - Lu spojrzała na partnera z uwagą. - Mogę ci pomóc, jeśli chcesz. Miałam iść się kąpać, więc teraz to już mi nie zależy. - dodała z lekkim uśmiechem.
Zach pokiwał lekko głową. Wspólnie z brunetką odcięli górną część czaszki Susan. Ich oczom ukazał się różowiutki mózg. Blondyn pocałował kochankę, brudząc jej twarz krwią. W końcu jednak ponownie umieścił głowę w brzuchu, jednak musiał wyciąć sporo skóry, aby mózg był dobrze widoczny. Natomiast pozostały fragment czaszki umieścił w umówionym miejscu. Dzieło było skończone i pozostało jedynie zrobienie zdjęć oraz pozbycie się ciała. Lucy wiernie pomagała kochankowi w jego pracy, aby jak najszybciej ją skończyć. Zaczynała się nudzić samotnie na górze i potrzebowała żywego towarzystwa. Choć płótno i farby niegdyś potrafiły zająć ją na wiele godzin, teraz chciała jakiejś odmiany. Żartowała sobie z kochankiem, który wydawał się weselszy i szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej. Lucy zrozumiała, że to właśnie morderstwa budują Zach’a, którego tak bardzo pokochała. Byli ze sobą krótko, jednak nie potrafiła powstrzymać tego czułego uczucia, które pojawiało się w jej głowie za każdym razem, gdy wspominała kochanka. Nawet jeśli nie padły między nimi żadne zobowiązujące słowa, dziewczyna miała swoje własne spojrzenie na całą sytuację. Według niej nie liczyły się słowa, a gesty. Zach był dla niej miły, czuły i kochany. Nawet, jeśli kilka godzin wcześniej się pokłócili o dość trywialną rzecz. Brunetka nie przejmowała się tym. Nie potrafiła chować urazy do partnera zbyt długo. Jedynym pytaniem jakie sobie zadawała było „Czy będę potrafiła go zabić?”. Lucy nie potrafiła odpowiedzieć sobie szczerze na tak trudną kwestię. Możliwe, że nie. Jednak nie planowała doprowadzić do sytuacji, w której musiałaby się nad tym zastanawiać.
Nim się obejrzała, Zach skończył swoją pracę, a kolejne kawałki martwej dziwki znikały w beczce z kwasem. Lucy posprzątała po zabawach chłopaka i wspólnie udali się na górę, aby odpocząć. Po prysznicu usiedli razem na kanapie w salonie. Oglądając jakiś głupi program w telewizji, zajadali się pizzą i popijali to piwem. Żadne z nich nie myślało już o kobiecie, która jeszcze rano towarzyszyła im podczas śniadania. Było im dobrze we dwójkę. Każde z nich powoli zaczynało myśleć, że nie poradzi sobie bez drugiego.

Kolejny Krok - Krwawi Kochankowie



Gdy Zach obudził się kolejnego ranka, był w łóżku sam. Rozejrzał się po swojej sypialni i przetarł twarz dłońmi. Prawie uwierzył, że poprzedni dzień wydarzył się jedynie w jego snach. Jednak rany na nodze i dłoni wskazywały na coś zupełnie innego. Ponadto jego fiut był obolały i nosił ślady krwi. Blondy powoli podniósł się z łóżka i zaczął kuśtykać do kibla żeby się odlać. Jednak w drodze do łazienki za trzymał się. Usłyszał, że ktoś jest w jego domu. Zastanawiał się czy to wciąż Lucy, czy może ktoś inny postanowił splądrować posiadłość.

Brutalny Początek - Krwawi Kochankowie



Lucy w momencie przekroczenia bram akademii czuła, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wreszcie wiedziała, czego tak naprawdę pragnęła przez całe życie. Nie liczyło się nic, co zdarzyło się wcześniej. Teraz mogła zacząć wszystko od nowa. Odetchnęła pełną piersią, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Nie zwracała uwagi na ludzi wokół niej, którzy rzucali jej krzywe spojrzenia. Wiedziała, że jest dziwadłem. Długie, czarne i źle obcięte włosy związane w wysoki, niedbały kucyk, kredowa cera o niezdrowej poświacie. Niska, wychudzona, ubrana w za duże dresy. Pod pachą dzierżyła ogromną teczkę na swoje obrazy, która wydawała się być większa od niej samej. Dzielnie jednak szła przed siebie, pewna każdego swojego posunięcia. Mocno ścisnęła zestaw swoich pędzli, które tak niedawno posłużyły jej jako śmiertelna broń. O tym jednak nie wiedział nikt.

Smutny Los Pieska - Krwawi Kochankowie




Dom rodziny Suzukich znajdował się na odludziu, jednak nikomu to nie przeszkadzało. Młoda para po emigracji z japońskiej prowincji zamieszkała w pierwszym lepszym budynku, który został im zaproponowany przez dewelopera. Nie mieli nic przeciwko brakowi sąsiadów czy innych ludzi wokół nich. Dzięki temu mogli cieszyć się bezwzględnym spokojem oraz brakiem zagrożenia ze strony zawistnych jednostek. To właśnie w tym niewielkim, bielutkim i zadbanym domku urodziła się mała Lucy Suzuki. Poród odebrał lekarz rodzinny w środku nocy, kiedy to Mei zaczęła rodzić. Lucy przyszła na świat dokładnie o czwartej nad ranem.

Pierwsza Krew - Krwawi Kochankowie


Wiosna była magicznym okresem roku, kiedy to całe uśpione na zimę życie powracało i budziło się z długiego snu z ogromną mocą. Ulice i parki usiane były zieleniejącymi drzewami, kwitnącymi kwiatami oraz mnóstwem ptaków i robaczków. Zakochane pary chętnie chwaliły się swoimi uczuciami całemu światu, oblegając kawiarniane stoliki czy też kinowe kanapy. Gdzie nie spojrzeć, tam dwójka zapatrzonych w siebie ludzi, którzy świata poza sobą nie widzieli. Jednak w każdym społeczeństwie istniały odrębne jednostki, które nie miały się czym pochwalić.

Objęcia Anioła - Asylum


„Ciemność. Strach. Pot. Łzy. Krew. Czy naprawdę tak wygląda prawdziwe życie? Droga ucieczki jest niedostępna… Tutaj panuje jedynie szaleństwo… ~ A.B.”

****

Nad spokojnym miasteczkiem powoli zapadał zmrok. Wiatr delikatnie poruszał koronami zielonych drzew, a ostatnie promienie słońca rzucały złowrogi cień na budynki. Świat otulał się mrokiem niezmąconym latarniami ulicznymi czy światłami domów. Ludzie skryli się bezpiecznie w ciepłych domostwach, ciesząc się ciepłem pieleszy. Ulice szemrały odgłosem kanalizacji oraz wiatrem, który co rusz podrywał śmieci z ulicy, niosąc je ze sobą kilka metrów dalej. W bladym blasku księżyca dało się wyłapać przebiegające drogą szczury lub bezdomne zwierzęta. One również szukały schronienia przed wszechogarniającą ciemnością, która z miłością przytulała do siebie kolejne elementy urbanistyki. Światło księżyca nie walczyło z mrokiem. Niebo pokryło się gęstymi, czarnymi chmurami.