niedziela, 1 lipca 2018

Stan Lower - Krwawi Kochankowie


Zach następne dwa tygodnie spędził na pracy. Robił zdjęcia, obrabiał je i starał się sprawić, aby jego prace wyglądały jak najmniej realistycznie. Choć koncept zakładał zawsze masakrę, musiał dbać o nieujawnianie szczegółów. Mimo wszystko nikt oprócz niego nie powinien wiedzieć, jak naprawdę powstawały jego zdjęcia. Był jednak szczęśliwy, że może robić to, co kochał. Miał również małą pomoc ze strony Lucy, która wspierała go we wszystkim. Spędzali ze sobą większość czasu, choć nie zdecydowali się na wspólne mieszkanie. Oboje zdawali sobie sprawę, że to bardzo zły pomysł. W końcu by się pozabijali, a woleliby tego uniknąć. Czuli, że im bliżej będą się poznać, tym większą nienawiścią zaczną do siebie pałać. Było im dobrze w takim układzie, jaki posiadali i nie chcieli tego zmieniać.
Chłopak pracował również nad wystawą, która miała odbyć się pod koniec następnego miesiąca. Choć miał już wiele prac, to wciąż musiał rzucić jakieś świeżynki. Nie mógł wiecznie pokazywać tych samych zdjęć, bo ludzie przestaliby je oglądać. Dlatego też miał zbyt mało czasu, aby zajmować się swoją kochanką. Brakowało mu towarzystwa, lecz wolał na głos tego nie mówić. Od zawsze był w życiu prywatnym samotnikiem, a przed przyjaciółmi zakładał maskę. Wolał nie dzielić się z nikim swoim prawdziwym ja.
Nagle coś przerwało pracę Zach’a. Blondyn westchnął ciężko i zapisał swoje pliki. Nim jednak opuścił swoją pracownię, zamknął laptopa. Zszedł na parter i otworzył drzwi. Nie zdążył jednak zareagować, a do środka wpadła paczka jego przyjaciół.
- Człowieku. Co się z tobą dzieje?! - wysoki szatyn zaczął szarpać ramionami kumpla. - Od dwóch tygodni nie dajesz znaku życia, nie odbierasz telefonów i nie wiemy, co się z tobą dzieje.
- Simon… weź trochę wyluzuj. - Zach zrzucił ręce przyjaciela z ramion. - Cały czas siedzę w domu i pracuję nad swoimi zdjęciami. Dobrze wiesz, że niedługo mam konkurs i jeszcze wystawę. Jak się tak martwiłeś to trzeba było przyjść.
- No przyszedłem. - mruknął szatyn i pomasował nasadę nosa. - Słuchaj… Nie przychodzimy ot tak. Jest coś, co powinieneś wiedzieć. - chłopak westchnął smutno, mając bardzo ponury wyraz twarzy. - Ashley zniknęła. Od kilku dni nie pojawiła się na uczelni, nie odbiera telefonów i nie ma jej w domu. Sprawdzaliśmy już u jej rodziców, ale tam również nic nie wiedzą. Na ten moment jesteś ostatnią osobą, która widziała Ashley.
- Jak to zniknęła? Ludzie nie znikają ot tak. - Zach zmarszczył lekko brwi, słuchając dalszych słów swojego przyjaciela. - Ostatni raz widziałem się z nią podczas sesji. Była tutaj jakoś po piątej, wyszła przed dziesiątą. Lucy zamówiła dla niej taksówkę żeby nie wracała sama po nocy. Osobiście doprowadziłem ją do auta i widziałem jak odjeżdża. Wtedy widziałem ją po raz ostatni.
- No, ale do domu nie dotarła. Podejrzewasz, co mogło się stać? - niska blondynka o pyzatej buzi wtrąciła się w rozmowę. - To moja najlepsza przyjaciółka. Ja nie przeżyję, jeśli coś się jej stało. A jak wpadła w łapy tego seryjnego mordercy?
- Zgłaszaliście to już na policji? - Zach westchnął cicho.
- Tak. Ciebie też będą przesłuchiwać. - wyjaśnił Simon i przytulił do siebie Monicę. - Już… spokojnie. Jestem pewien, że się znajdzie…
- O… chyba przeszkadzam… - do domu weszła Lucy z torbą zakupów. - Mam wrócić później?
- Nie. Zostań. Rozmawiamy o mojej przyjaciółce, która zaginęła. - wyjaśnił blondyn. Wyciągnął rękę do kochanki i przytulił ją do swojego boku. - Pewnie ją kojarzysz. Ostatnio pozowała u ciebie na warsztatach.
- Do aktu? - Japonka postawiła zakupy przy ścianie i ufnie wtuliła się w bok partnera. - Ashley? Ta Mulatka, tak?
Grupa rozmawiała jeszcze przez dłuższą chwilę o zaginionej dziewczynie. W końcu jednak Simon zabrał przyjaciół i postanowili wrócić do domów. Każde z nich musiało odpocząć. Obawiali się, że Ashley stało się coś złego. Nikt jednak nie chciał o tym myśleć czy mówić o tym na głos. Pragnęli, aby ich koleżanka jak najszybciej się odnalazła. Zach i Lucy wymienili ze sobą krótkie spojrzenia. Po wyjściu grupki znajomych, momentalnie się od siebie odsunęli i rozeszli do swoich zajęć. Chłopak wrócił do pracy nad zdjęciami, a dziewczyna zajęła się przygotowaniem posiłku dla partnera. W domu ponownie zapanowała cisza, przerywana krótkimi oddechami lub brzękiem naczyń w kuchni. Para nie miała sobie nic do wyjaśnienia. Oboje wiedzieli, że zaginięcie Ashley to nie ich sprawa. Żadne z nich nie maczało w tym palców. Jednak nasuwało się na to miejsce inne pytanie. Skoro nie oni, to kto stał za zniknięciem atrakcyjnej dziewczyny?
Czas powoli mijał, Zach musiał złożyć zeznania na policji. Choć przez chwilę był głównym podejrzanym, miał mocne alibi. Zaraz po tym jak Ashley opuściła jego posesję, on i Lucy udali się do pobliskiego baru i spędzili tam dużo czasu, na co mieli wielu świadków. Blondyn wyjaśnił wszystko i był wolny. Niedługo po tym opinię publiczną obiegła wiadomość o śmierci zaginionej studentki. Wieść poruszyła całe grono jej przyjaciół. Zach udawał, ale nie mógł wychodzić z roli. Miał jednak plan, który mógł pomóc grupie jego znajomych w przejściu żałoby po zmarłej Ashley. Jednak nie jest to adekwatne określenie. Dziewczyna została brutalnie zakatowana w centrum miasta, najpewniej przez taksówkarza, który tamtego wieczoru odwoził ją do domu. Ekspertyzy lekarskie wykazały również, że Mulatka została zgwałcona. Jednak kierowcy do tej pory nie odnaleziono. Zapadł się pod ziemię. Policja była bezsilna. Rodzina mężczyzny również nie pomogła w odnalezieniu go. Rozwiódł się kilka lat wcześniej i stracił prawa do dzieci. Rodzice odwrócili się od niego, a z dalszymi krewnymi nie utrzymywał żadnego kontaktu. Sąsiedzi nazywali kierowcę „cichym dziwakiem”. Był nieszkodliwy, ale sympatią również nie grzeszył. Raczej unikał towarzystwa, a jedynymi kobietami z jakimi się zadawał były prostytutki. Ponadto mężczyzna nie wyróżniał się z tłumu niczym szczególnym. Był przeciętnym Amerykaninem, jakich po ulicach chodziło wielu. Policja nie miała nawet zbyt dokładnego rysopisu. Choć zdjęcia od rodziny były w miarę aktualne, sąsiedzi kategorycznie zaprzeczyli, że „Taksówkarz spod siódemki” tak nie wyglądał. Z ich opisów wynikało, że był postawnym, dobrze zbudowanym mężczyzną o przeciętnych rysach człowieka z południa. Brak znaków szczególnych, najpewniej farbował włosy i nosił soczewki. Udało mu się uciec i skutecznie ukryć. W wielu komunikatach radiowych i telewizyjnych upraszano kobiety o zachowanie szczególnej ostrożności i nie wychodzeni samotnie po zmroku. Nie wiadomo było czy morderca nie uderzy ponownie.
- Nie pozwolę, aby jakiś dupek podpierdalał mi robotę i sławę. To ja jestem tutaj seryjnym mordercą, a nie on. - warknął Zach, gdy oglądali z Lucy kolejne wiadomości. - To jest kurwa niedorzeczne. Jak można być takim prostakiem i zabierać komuś robotę? I to jeszcze w tak amatorski sposób?
- Uspokój się. Nerwy w niczym ci nie pomogą. - dziewczyna wyłączyła telewizor i odwróciła się na swoim miejscu, aby spojrzeć na partnera. - Lepiej pomyśl jak ten koleś ma do nas trafić. Bo to naprawdę nie jest łatwa sprawa.
- Jakbym nie wiedział. Chyba będę musiał posunąć się do niemiłego kroku i rzucić mu wyzwanie. - blondyn westchnął ciężko i przesunął kilkukrotnie dłońmi po włosach. Robił to zawsze, gdy był zdenerwowany. - Tylko morderca potrafi odczytać mordercę. Eh… a tak bardzo nie chciałem tego robić.
- Czego? - Lucy uniosła lekko brwi. Jednak nie dostała odpowiedzi, a chłopak ruszył do wyjścia. - Zach? Zach?! Gdzie ty idziesz?! - krzyknęła za nim, jednak ten zatrzasnął za sobą drzwi i zniknął w mrok ponurej nocy. - Zajebiście… ciekawe, co wymyślił tym razem…
Brunetce nie pozostało nic innego jak przygotować się do spania. Czuła, że następne dni będą dla niej totalną udręką. Musiała jednak to wytrzymać i nie panikować. Zach był dorosły i względnie wiedział, co robi. Potrafił zwabiać niepostrzeżenie swoje ofiary, więc pewnie i tym razem wymyślił jakiś genialny plan. Lucy obawiała się tylko, że to będzie bardzo zły pomysł. Wybuchowość partnera często ją niepokoiła, ale nie mogła go zmienić. Nie chciała tego robić.
Zach nie pojawił się w domu przez kolejnych pięć dni. Japonka nie miała z nim żadnego kontaktu, a na wszelkie pytania z uczelni zawsze odpowiadała, że nabawił się jakiegoś paskudnego choróbska, które wciąż go trzyma. Jednak pewnej nocy, gdy ponownie wymiotowała punktualnie o czwartej nad ranem, ktoś wszedł do domu. Od razu rozpoznała kroki kochanka, który stąpał w swój normalny, cichy sposób. Dziewczyna szybko wypłukała usta i spuściła wodę w toalecie. Wyszła na korytarz i spojrzała na blondyna. W nikłym świetle kinkietów zauważyła, że miał na sobie rybacki strój i śmierdział rybami. Nie pominąwszy licznych plan krwi, które zdobiły jego ubrania.
- Co jest, kurwa, z tobą nie tak? - zapytała wściekle. - Przez pięć dni nie dajesz znaku życia. Chodzę wkurwiona jak nie wiem co, chce mi się płakać i do tego złapałam jelitówkę, a ty sobie jeździsz na ryby?! Czyś ty się z chuja urwał, tępy blondasie?
- Lucy… uspokój się, dobrze? Nie musisz się tak denerwować. - stwierdził spokojnie i podszedł do dziewczyny. Kiedy jednak stanął tuż przy jej ciele, brunetka złapała się za usta i ponownie pobiegła zwymiotować. Wydawało się jej, że wcześniej zwróciła wszystko, ale nadal coś z niej leciało. - Lucy! Chryste! Co się dzieje? - zapytał Zach, jakby chwilę wcześniej nie przyswoił sobie jej słów. - Powinienem zawieźć cię do szpitala.
- Zostaw mnie, dobrze? Daj mi spokój. Idź dalej zajmować się sobą i miej wyjebane. - warknęła dziewczyna, wisząc nad muszlą klozetową. - Po prostu odejdź… nie chcę cię widzieć, pojebie. - mruknęła i wstrząsnęła nią kolejna fala wymiotów.
Zach nie bardzo wiedział, co ma zrobić w takiej sytuacji. Z jednej strony nie chciał zostawiać kochanki samej, ale z drugiej wiedział, że u niej sprawy miały się inaczej. W przeciwieństwie do innych kobiet, dla niej „nie” to było „nie”. Wiedziała, czego chce i czego potrzebuje w danym momencie. Skoro pragnęła samotności to miała niedługo ją dostać. Kiedy chłopak podniósł się z klęczek i ruszył do drzwi, poczuł na dłoni delikatny uścisk.
- Nie znikaj więcej z mojego życia… - Lucy patrzyła na blondyna załzawionymi oczami. - A teraz już idź… chcę zostać sama. - dodała i oparła się rękoma o muszlę klozetową.
Student w końcu zostawił kochankę samą i zamknął za sobą drzwi. Westchnął ciężko i wrócił do holu, gdzie w wielkim worku spoczywało ledwo żywe cielsko zabójcy Ashley. Nie był to jednak taksówkarz, o którym trąbiły wszystkie media. Zach miał to gdzieś. Niech policja dalej zajmuje się szukaniem faceta widmo, a on pobawi się ze swoją nową ofiarą. Zaciągnął worek do swojego bunkra. Tam przebrał się w bardziej ludzkie ubrania i wrócił do domu. Chciał się trochę przespać i może coś zjeść. Omijał jednak piętro, gdzie aktualnie rządziła Lucy. Jakoś nie miał ochoty stawiać czoła kobiecie z okresem. Z reguły nie bał się niczego, ale ta jedna kwestia była ponad jego siły. Wolał się nie zbliżać. Dlatego też przekimał się na sofie, a rano zjadł kilka tostów i popił je mocną kawą. Gdy był gotowy, wrócił do swojego bunkra. Worek, który zostawił w kącie niespokojnie poruszał się, a ponadto była pod nim plama. Zach pragnął, aby tym razem nie były to odchody.
- Pobudeczka, Panie Rybak. - blondyn kopnął ciało, a z wnętrza worka wydobył się stłumiony jęk. Chłopak sięgnął po nożyczki i uwolnił ciało mordercy. - No witam, panie… Lower. Stan Lower, lat pięćdziesiąt cztery, urodzony w stanie Pensylwania. Cóż sprowadza pana w nasze skromne progi? Co? Młodych dupeczek się zachciało? Dziwki z Zapizdówka już nie starczały? A może przyjechałeś tutaj rozsiewać swoje zawszone nasienie? Hm? - zapytał i wyciągnął knebel z ust kolesia.
- Ty kutasie! Wypuść mnie natychmiast! Co ty sobie wyobrażasz?! - krzyknął mężczyzna. - Ratunku! Pomocy!
- Powodzenia. To pomieszczenie jest w pełni dźwiękoszczelne, więc możesz drzeć pizdę do usranej śmierci, a i tak nikt tutaj nie przyjdzie. - blondyn ponownie kopnął ciało spaślaka. - Ile ja się musiałem namęczyć żeby takie grube cielsko tutaj przytachać to moje… właśnie dlatego wolę kobiety. Są lżejsze i mnie ohydne. A ty zdecydowanie należysz do kategorii „oblech roku”. Aż rzygać mi się chcę jak na ciebie patrzę. Spędzimy tu ze sobą wiele godzin, więc radzę być grzecznym. Jestem miły, ale mało cierpliwy. Więc nie próbuj doprowadzać mnie na skraj. - warknął i ponownie zakneblował faceta. - Pomyślmy… co bym mógł ci zrobić, abyś cierpiał odpowiednio do Ashley… Wiem, ale nie powiem. To będzie moja słodka tajemnica. - Zach zaśmiał się podle i ściągnął łańcuch z haka. - Zabawimy się według moich zasad, spaślaku… będzie bolało…
Chłopak musiał użyć sporych pokładów siły, aby wciągnąć grubasa na hak. Zdążył jednak zauważyć, że z tak obszernym ciałem będzie mu się dobrze pracowało. Można wielu wyciąć i pobawić się w chirurga plastycznego. Jednak na sam początek planował kilka złamań. Wziął więc duży, ciężki młot i wrócił do swojej ofiary. Uniósł narzędzie do góry i porządnie się nim zamachnął, a już po chwili obuch miażdżył kości w lewej nodze ofiary. Facet zawył w knebel, odrzucając głowę do tyłu. Na jego spodniach pojawiła się kolejna plama moczu, co spotkało się z kolejną złamaną kością w ciele. Zach zaśmiał się, widząc łzy na policzkach spaślaka. Oparł trzonek młota o swoje udo i porządnie zdzielił faceta w pysk. Chyba nawet złamał mu nos. Później wrócił do miażdżenia nóg ofiary. Kiedy uznał, że mu się nudzi, wrócił do stołu po skalpel. Nim jednak przeszedł do głównej zabawy, zerwał koszulę faceta i cofnął się pod wpływem odoru, który bił od nagiego ciała. Chłopak śmiał przypuszczać, że pan Lower nie brał prysznica od wielu dni. Powstrzymał odruch wymiotny i wziął się w garść. Trochę brzydził się dotykać owłosionego ciała, ale nie miał wyjścia. Złapał grubcia za brzuch i uniósł wielką fałdę do góry. Nisko spuszczone spodnie pozwoliły mu dostać się do podbrzusza. Dzięki temu wyprowadził skalpelem płytkie nacięcie i zatoczył koło wokół całego tłuszczu. Nie zwracał uwagi na szamoczącego się mężczyznę, który płakał i próbował się uwolnić z łańcuchów. Zach wyznaczył sobie jeszcze kilkanaście krwawych kręgów na ciele ofiary i wsunął skalpel do tylnej kieszeni swoich spodni. Ściągnął jeansy oraz bieliznę Stana i rzucił je w kąt. Musiał przyznać, że widok ponownie doprowadził go do mdłości.
- Wiem, że jesteś obleśny, ale to? Człowieku… to przechodzi ludzkie pojęcia. Odechciało mi się zabawy. Zrobię co muszę i won… naprawdę. Tak obleśnego człowieka nie widziałem na oczy nigdy w życiu. - powiedział z obrzydzeniem i poszedł po gumowe rękawice. - Nigdy nie przypuszczałem, że torturowanie może sprawić mi tak wiele nieprzyjemnych wspomnień…
Chłopak ponownie sięgnął po swój skalpel i zaczął powoli wycinać zwały tłuszczu, które sobie wyznaczył. Uważnie wycinał fragmenty ciała, nie przejmując się wyciem faceta i całą krwią, która wypływała z głębokich ran. Usunięte kawałki wrzucał do wiadra, planując wykorzystać je w ostatniej części swojego planu. Choć wcześniej mówił, że nie będzie bawił się z ofiarą zbyt długo, nagle zmienił zdanie. Ponownie. Gdy wyciął jedną z tłustych piersi kolesia, podszedł do swojego stołu po brzeszczot. Zach zamyślił się, a już po chwili wycinał ostrym narzędziem narządy płciowe. Stan skomlał i wył z bólu, szarpiąc się w swoich więzach. Próbował nawet poruszać połamanymi nogami, ale to jedynie przyprawiło go o mdłości. Facet zaczął dusić się własnymi wymiotami i blondyn musiał mu pomóc. Spuścił go na ziemię i pozwolił porządnie się wyrzygać. Pierwszy zdarzyło mu się coś tak obrzydliwego. A za orzyganie butów oprawcy, Stan dostał kolejne dwa kopniaki w pysk. Zach nie miał cierpliwości do tak ciężkich przypadków.
Lower tracił powoli siły. Choć nie bardzo rozumiał za co to wszystko go spotyka, poczuł ogromne wyrzuty sumienia. Nie powinien zabijać tej dziewczyny. Mógł ją tylko zgwałcić i porzucić gdzieś w parku. Ale nie. Musiał ją zakatować. Choć nieszczególnie żałował tego, co zrobił, czuł wyrzuty sumienia. Jego pierwsza i ostatnia zbrodnia skończyła się dla niego w paskudny sposób. Nigdy nie podejrzewał, że może trafić na totalnego świra, który tak go urządzi. Spod przymkniętych powiek widział swojego fiuta wraz z jajami, które Zach rzucił na podłogę. Próbował sięgnąć do swojego krocza, które krwawiło i wydawało się być całkiem puste. Mężczyzna jeszcze nie wiedział, że to nie koniec jego tortur. Miał jedynie nadzieję, że uda mu się szybko umrzeć z nadmiaru wrażeń.
Zach ponownie wciągnął spaślaka za łańcuchy pod sufit i westchnął ciężko. Było przed nim jeszcze wiele pracy nad sadłem faceta, który powoli mu odpływał. Chłopak przytknął do nosa Stana chusteczkę nasączoną solami trzeźwiącymi, aby dalej trzymać go w pełni świadomości. Później ponownie sięgnął po brzeszczot i zabrał się za wyżynanie sadła z brzucha kolesia. Krew tryskała na wszystkie strony, a kolejne partie zatłuszczonego ciała zaczynały spadać na ziemię. Blondyn tym razem nie bawił się w dokładność. Miało boleć i chciał jak najszybciej uwinąć się ze swoją robotą.
W pewnym momencie ciałem faceta zaczęły wstrząsać silne dreszcze. Zach zmarszczył brwi i podniósł wzrok na ofiarę. Zauważył, że z ust kolesia wypływa sporo krwi. Złapał go za szczękę i przeklął wściekle. Nim zdążył zareagować w inny sposób, Stan zdechł. Skurwiel odgryzł sobie język i to było dla jego ciała za dużo. Wydał z siebie ostatnie tchnienie, a na końcu na podłogę bunkra opadły odchody martwego spaślaka.
- Pierdolona świnia. - warknął student i wbił brzeszczot w cielsko faceta z taką siłą, że porządnie pochlastało mu organy wewnętrzne. - Masz kurwa pierdolone szczęście, spaślaku…
Zach musiał teraz zająć się resztą swojego planu, który i tak już działał mu na nerwy. Wolał wrzucić wszystko do kwasu, ale nie tak sobie to wymyślił. Chociaż z drugiej strony nic go przed tym nie powstrzymywało. Na szybko więc zmienił swoje plany i sięgnął po piłę łańcuchową. Mięso i krew spaślaka tryskała na wszystkie strony. Blondyn miał na sobie kawałki ciała oraz wiele plam posoki, jednak pierwszy raz mu to nie przeszkadzało. W końcu na podłodze leżała bezkształtna kupa mięsa, która nie nadawałaby się nawet do nakarmienia psów. Chłopak zapakował wszystko do kwasu, lecz uczucie wkurwienia nie minęło nawet na chwilę. Miał ochotę coś rozwalić, jednak nie miał nic pod ręką. Wziął kilka oddechów i rozejrzał się po swoim bunkrze. Pierwszy raz narobił wokół siebie tak wiele bałaganu, który teraz musiał posprzątać. Zaśmiał się żałośnie i osunął się na ziemię po ścianie. Dotknął plamy krwi i uniósł dłoń na wysokość twarzy.
- I na chuj ci to było, spaślaku? Mogłeś nie zaczynać… - warknął i opuścił rękę. W spotkaniu z plamą na podłodze wydała ciche plaśnięcie, rozbryzgując się na nogi chłopaka. - Nienawidzę facetów… zawsze są z nimi problemy… - mruknął do siebie i zamknął oczy, opierając głowę o wybrudzoną ścianę.
- Ja tam lubię mężczyzn. - nagle w bunkrze dało się słyszeć cichy i delikatny głos Lucy. Dziewczyna usiadła w swojej piżamie obok Zach’a i ułożyła głowę na jego ramieniu. Splotła ich dłonie razem i uśmiechnęła się delikatnie. - Już wszystko jest w porządku. Nie musisz się niczym przejmować. Spokojnie… damy sobie radę razem. Dobrze zrobiłeś.
- Dzięki… - blondyn westchnął cicho. - Chyba masz rację…
- Na pewno ją mam. - Lu pocałowała zakrwawiony policzek kochanka. - A teraz ogarnij się. Musimy tu posprzątać. Nawet tortury powinny odbywać się w ludzkich warunkach. Przecież nie żyjemy w chlewie, prawda?
- Prawda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz