„Ciemność. Strach. Pot. Łzy. Krew. Czy naprawdę
tak wygląda prawdziwe życie? Droga ucieczki jest niedostępna… Tutaj panuje
jedynie szaleństwo… ~ A.B.”
****
Nad spokojnym miasteczkiem powoli zapadał zmrok.
Wiatr delikatnie poruszał koronami zielonych drzew, a ostatnie promienie słońca
rzucały złowrogi cień na budynki. Świat otulał się mrokiem niezmąconym
latarniami ulicznymi czy światłami domów. Ludzie skryli się bezpiecznie w
ciepłych domostwach, ciesząc się ciepłem pieleszy. Ulice szemrały odgłosem
kanalizacji oraz wiatrem, który co rusz podrywał śmieci z ulicy, niosąc je ze
sobą kilka metrów dalej. W bladym blasku księżyca dało się wyłapać
przebiegające drogą szczury lub bezdomne zwierzęta. One również szukały
schronienia przed wszechogarniającą ciemnością, która z miłością przytulała do
siebie kolejne elementy urbanistyki. Światło księżyca nie walczyło z mrokiem.
Niebo pokryło się gęstymi, czarnymi chmurami.
Niewielkie miasteczko nie miało wiele do
zaoferowania. Na sześciu ulicach stały parterowe domy. Pośród nich ukryte były
małe sklepiki, stacja benzynowa oraz kilka budynków administracyjnych, dających
zatrudnienie mieszkańcom. Dwoma największymi i zarazem najważniejszymi
placówkami były wiekowy ratusz miejski pokryty gęstym bluszczem, pod którym
skrywana była zniszczona elewacja oraz szkoła. Była ona zaniedbana. Stara farba
łuszczyła się to tu, to tam. W miejscach, gdzie tynk posypał się na
niestrzyżony trawnik widać było gołe cegły. Okna pozostawiały wiele do
życzenia. Drzwi oraz plac zabaw dla dzieci również. Wydawać mogłoby się, że
placówka od lat jest już nieczynna i cierpliwie czeka na własną śmierć. Jednak
codziennie próg szkoły przekraczało kilkadziesiąt dziecięcych stóp. Młodszych i
starszych. Wszyscy uczyli się w tym samym budynku, a nierzadko tych samych klasach. Dzieciom jednak nigdy to
nie przeszkadzało. Co bystrzejsze od najmłodszych lat planowały ucieczkę z
malutkiej mieściny, gdzieś w głębi kraju. Większość jednak nie miała na to
większych szans i w przyszłości mieli zająć miejsca swoich krewnych w sklepach
czy na stacji benzynowej. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał dobrowolnie
pozostać w tak zapadłej dziurze. Dlaczego więc tak wielu mieszkańców nadal trwało
w miejscu narodzin pradziadów?
Miasto skrywało swoją niewielką tajemnicę, którą
znali jedynie najstarsi. Nie przekazywali je potomkom aż do dni śmierci. Wtedy
też rodziło się kolejne pokolenie Strażników. Choć sekret nie wydawał się
niczym niezwykłym, wielu młodych chciało go poznać. Nie zdawali sobie sprawy z
powagi sytuacji. Zdrada Przysięgi wiązała się z poważnymi konsekwencjami, lecz
nastolatkowie nie wierzyli już w pradawne przesądy. Chcieli wiedzieć. Bez
względu na cenę, jaką przyszłoby im za to zapłacić.
- To jest bardzo zły pomysł. To się źle dla nas
skończy.
Lex był szesnastoletnim uczniem miejskiej szkoły.
Był raczej mało lubiany, jednak miał niewielką grupę znajomych. Choć na
pierwszy rzut oka wydawał się być spokojnym i miłym chłopcem, jego stosunek do
świata opierał się jedynie na strachu i nienawiści. Nie lubił wychodzić z domu,
a większość czasu spędzał nad książkami. Kochał czytać i oddawać się swojemu
wyimaginowanemu światu. Chłopak nie wyróżniał się niczym spośród miejscowej
ludności. Średniego wzrostu, pociągła twarz i płowe, ciemne włosy. Jego jedyną
cechą charakterystyczną były duże, brązowe oczy skryte pod grubymi oprawkami
okularów. Zaliczał się do grupy „mięczaków”, czyli z automatu wykluczano go z
jakiegokolwiek życia młodzieży. Nie zapraszano go na imprezy, nie jeździł z
przyjaciółmi na mecze do pobliskiego miasta, a obiady zmuszony był jadać z dala
od wszystkich. Lex przez to wszystko znienawidził świat i podświadomie liczył,
że któregoś dnia nadejdzie dzień jego zemsty. Był jednak zbyt słaby, aby w
ogóle myśleć o takich rzeczach.
- Skończ, dobra? Jest środek nocy, zwialiśmy z
domów i mamy zamiar włamać się do szkolnej piwnicy. Więc błagam. Nie siej teraz
defetyzmu. Nie potrzebujemy tego. - warknął Lucas, łapiąc przyjaciela za nadgarstek.
- Był zakład? Był. Przegrałeś? Tak, więc pakuj swoją małą dupę do środka.
Wyciągniemy cię przez to samo okno za dwadzieścia minut. Taka była umowa. Susan
i Rocky stoją na straży, więc nic ci nie będzie.
Lex westchnął ciężko i ścisnął w dłoni swoją niewielką
latarkę. Miał przy sobie również walkie-talkie na wypadek, gdyby coś złego się
działo. Chłopak wziął głęboki oddech i powoli opuścił się przez uchylone okno
piwniczne do szkoły. Niestety nie miał niczego, czego mógłby się podeprzeć i
ześlizgnął się po mokrej ścianie. Nie zdawał sobie sprawy jak głębokie jest
podpiwniczenie. Musiał szybko wymyślić sposób na wydostanie się na
powierzchnię. W duchu błagał, aby dwadzieścia minut minęło bardzo szybko.
Chciał już wrócić do domu i pogrążyć się w kolejnej fantazji. Niestety duma nie
pozwalała mu się wycofać. Skoro przegrał to teraz odbędzie swoją karę z
godnością. Nie chciał, ale musiał.
Nastolatek z obrzydzeniem dotknął ściany i
wzdrygnął się. Nie miał pojęcia, czym była pokryta, ale było to ohydne. Chłopak
zaczął po omacku szukać jakiegoś stołka lub pudła, na którym mógłby stanąć i
dosięgnąć do okna. Zaczął w duszy przeklinać się za swój wzrost. Gdyby tylko
wdał się w ojca i braci to teraz nie miałby takiego problemu. Wystarczy, że
podskoczyłby i z łatwością podciągnąłby się do okna. W końcu poddał się i
włączył latarkę. Jednak to, co zobaczył w piwnicy nie wypełniło go nadzieją i
radością. Brunet przylgnął do obleśnie mokrej ściany. Latarka wypadła z jego
dłoni i rzuciła wąski snop światła na pomieszczenie. Chłopak przełknął ciężko
ślinę i zachłysnął się wilgotnym, stęchłym powietrzem. Jego oczom ukazał się
zniekształcony napis.
- Witaj w objęciach anioła… Co to jest? - mruknął
Lex i drżącą dłonią sięgnął po leżącą na ziemi latarkę. Gdy przyjrzał się uważnie
napisowi, otworzył szeroko oczy. - Krew… - szepnął i wyciągnął z kieszeni
krótkofalówkę. Wcisnął niewielki guziczek. - Lucas! Wyciągnij mnie stąd! Tu
jest krew! - krzyknął i czekał na odpowiedź. Jednak jego walkie-talkie
milczało. Lex próbował jeszcze kilkukrotnie wezwać swojego przyjaciela. Nic to
nie dawało. Nagle z małego urządzenia zaczęły wydobywać się dziwne dźwięki.
Najpierw trzaski, potem zniekształcone głosy.
- ...odź… nas… kamy… bie… nioł… est… odź… - mówił
głos, który wydawał się dochodzić z innego wymiaru. - ...ex… taj… teśmy… towi…
erć…* (Chodź do nas. Czekamy na ciebie. Anioł tu jest. Chodź. Alex. Tutaj.
Jesteśmy gotowi na śmierć)
- Halo? - Lex przełknął ciężko ślinę i zbliżył
krótkofalówkę do ucha.
- HAHAHAHAHAHAHAHAH!
Chłopak rzucił przed siebie urządzeniem, które
rozbiło się o przeciwległą ścianę. Śmiech był tak głośny, piskliwy i
przerażający, że jeszcze długo rozlegał się w uszach Lexa. Nastolatek jednak
szybko zrozumiał, że to nie w jego głowie słychać było głos. Wciąż dobiegał on
z roztrzaskanej krótkofalówki. Brunet chciał uciekać. Czym prędzej odwrócił się
do ściany i spojrzał do góry. Kiedy nie zobaczył swojej drogi ucieczki, cofnął
się kilka kroków do tyłu. Dla pewności przesunął snopem światła latarki po
całej długości ściany. Nie było tam żadnego okna. Lex nie wierzył w to, co się
dzieje. Zaczynała ogarniać go panika. Próbował głęboko oddychać, jednak
nieświeże powietrze drażniło jego drogi oddechowe. Chłopak chciał znaleźć
logiczne wyjaśnienie. Musiał przy upadku uderzyć się w głowę i teraz to
wszystko dzieje się w jego wyobraźni. Kiedy minie dwadzieścia minut, ktoś po
niego zejdzie i go uwolni.
Lex trochę uspokoił się i postanowił czekać. Na
wszelki wypadek nie wyłączył latarki. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Starał
się ze wszystkich sił zrozumieć, co się dzieje w jego głowie. Był w stanie
wyobrazić sobie tak wiele makabrycznych obrazów. Krwisty napis, wiadra pełne
wnętrzności i odrąbanych kończyn oraz ściany pokryte dziwnym, czerwonym mchem.
Lex pokiwał z podziwem do własnej wyobraźni. Był pod wielkim wrażeniem. Minęło
ono dopiero, gdy duży płat mchu odpadł z sufitu i pokrył nastolatka lodowatymi
i śmierdzącymi wnętrznościami. Ścięgna, jelita i krew. Chłopak jeszcze przez
chwilę stał zupełnie nieruchomo i starał się nie wpaść w panikę. Jednak strach
był silniejszy. Całe racjonalne myślenie minęło i brunet zaczął krzyczeć.
Próbował ściągać z siebie ludzkie resztki, jednak na niewiele się to zdało.
Wnętrzności skleiły jego włosy, płynąc w dół ciała niczym leniwy potok. Chłopak
czuł, że coś pełźnie po jego torsie. Drżącą dłoń wsunął pod polarową bluzę i
powoli ściągnął z klatki piersiowej długi, wciąż ciepły fragment jelit. Ciałem
Lexa wstrząsnęły wymioty. Padł na ziemię i zaparł się rękoma, nie chcąc jeszcze
bardziej umilić sobie życia. W świetle latarki widział jak jego wymioty znikają
pod kilkucentymetrową warstwą ciemnej wody. Wtedy nozdrza nastolatka wypełnił
odór odchodów oraz jego własnych wymiocin. Jego ciałem wstrząsnęły kolejne fale
konwulsji. Brunet nie miał pojęcia, co się dzieje. Chciał jak najszybciej
obudzić się ze swojego koszmaru. Miał nadzieję, że będzie mógł wrócić do
swojego ciepłego łóżka i zapomnieć.
- Stąd nie ma ucieczki. Zostaniesz tutaj już na
zawsze.
Nad głową chłopaka rozległ się wysoki i piskliwy
głos. Lex podniósł wzrok na wysoką postać, która stała dwa kroki przed nim. Był
pewien, że po jego nodze pociekła strużka moczu i zniknęła w basenie odchodów.
Kobieta była najwyraźniej pielęgniarką. Miała na sobie krótki, stary uniform z
wieloma przetarciami. Nie był brudny, ale zwyczajnie mocno zużyty. Nie widział
dobrze jej twarzy, ale mógł stwierdzić, że jest raczej młoda. Pielęgniarka była
bardzo nieprzyjaźnie nastawiona, a świadczyło o tym kopnięcie w głowę, które
Lex otrzymał. Upadł na bok i już miał się podnosić, kiedy poczuł stopę kobiety
na swoim ciele. Jego twarz znalazła się w odchodach, co wywołało u niego
konwulsyjny wstrząs, a przede wszystkim brak oddechu. Czuł, że zaraz utonie.
Nic takiego nie nastąpiło. Pielęgniarka złapała go za włosy i zaczęła ciągnąć
za sobą. Choć wyglądała na drobną i bezbronną, była nadzwyczajnie silna. Lex
próbował się bronić, szarpać i wyrwać z uścisku. Niczego to nie dało i w końcu
nastolatek wylądował w ciemnym, śmierdzącym pomieszczeniu. Pielęgniarka
dosłownie rzuciła nim o ścianę. Chłopak uderzył w betonowy mur plecami i odbił
się od niego niczym piłka. Spadł twarzą na kamienną posadzkę i mocno się
poturbował. Z trwogą dotknął swojej twarzy, po której płynęła ciepła ciecz.
Krew z rozbitego nosa oraz kilku innych zadrapań. Lex był obolały i nie dał
rady spojrzeć na pielęgniarkę, która zaczęła panicznie się śmiać. Usłyszał już
tylko trzaśnięcie metalowych drzwi i szczęk zardzewiałego zamka. Przez
niewielkie okienko do pokoju wpadł snop brudnego światła.
- Kto to?
- Co to?
- Kim jest?
- Skąd jest?
- Młody?
- Smaczny?
- Możemy się nim pobawić?
Z zewnątrz celi dochodziło wiele ciekawskich
głosów. Lex nie znalazł w sobie na tyle odwagi, aby spojrzeć w kierunku
okienka. Ktoś przystawił twarz do okienka, blokujący tym samym dopływ światła.
Chłopak leżał na ziemi, plecami do drzwi. Skulił się na śmierdzącym, twardym
worku wypełnionym materiałem niewidomego pochodzenia. Nastolatek pozwolił sobie
na łzy. Był zmęczony, obolały, brudny i umazany różnymi rzeczami. Nie chciał
wierzyć w to, co się dzieje. Błagał Boga, by to wszystko było jedynie
realistycznym snem. Koszmarem, ale nie prawdą.
- Odsunąć się! Wara! - na korytarzu rozległ się
niski, groźny i świszczący głos. Śmiechy ucichły i słychać było, że ktoś w
popłochu zamyka za sobą ciężkie, metalowe drzwi. Te do sali Lexa natomiast
otworzyły się, a na ścianę padł potężny cień. - Wstawaj. Masz umówione
spotkanie z doktorem Pesadilla.* Nie będzie na ciebie czekał wiecznie, więc
rusz dupsko. Albo ja cię ruszę, ale wtedy będziesz biedny. - warknął mężczyzna
i podszedł do chłopaka, który mimo rozkazu nadal leżał nieruchomo na ziemi.
Pielęgniarz chwycił Lexa za bluzę i cisnął nim na korytarz. - Kazałem ci
wstawać!
Nastolatek spojrzał z przerażeniem na dobrze
zbudowanego, wielkiego Murzyna o zniekształconej twarzy. Górna warga była
wykrzywiona w agresywnym wyrazie, a kąciki ust mocno opadały. Oczy mężczyzny
były ledwo widoczne. Jedno z nich zarosła grubą, skórną naroślą pokrytą
licznymi igłami. Drugie natomiast nerwowo poruszało się w różnych kierunkach.
Murzyn ubrany był w obcisły strój pielęgniarza. Pokryty był licznymi plamami, a
w wielu miejscach widniały dziury. Mężczyzna zaciskał pięść jakby hamował się
przed następnym uderzeniem nowej ofiary. Nagle opuścił głowę i jego oko
zatrzymało się na brunecie. Po chwili poruszyła się również narośl i bardzo
powoli, wręcz leniwie rozsunęła się. Z pionowej szpary począł wylewać się biały
śluz, który formował się w długi tunel. W otworze, który znalazł się tuż przy
twarzy Lexa pojawiło się oko. Kanał oczny zaczął uważnie poruszać się i
obserwować chłopaka. Zatrzymał się, a jego właściciel splunął na ziemię.
Wskazał nastolatkowi korytarz za swoimi plecami i niemo nakazał mu iść. Brunet
rozejrzał się wokół siebie, szukając możliwej drogi ucieczki. Jedyne, co udało
mu się odkryć do dziesiątki wpatrzonych w niego osób, które strachliwie
wychylały się z innych cel.
Murzyn w końcu nie trzymał i złapał chłopaka za
kołnierz bluzy. Zaczął ciągnąć go po nierównej podłodze. Gdzieniegdzie w
posadzce utworzyły się wyrwy, które kaleczyły ciało przerażonego nastolatka.
Dzieciak ponownie płakał i najpewniej znów popuścił w spodnie. Chciał do mamy.
Poczułby się kochany i bezpieczny. Nie wiedział, że uda mu się dłużej wytrzymać
w takim koszmarze. Pragnął uciekać. Jednak szarpanie się w uścisku Murzyna
przypłacił silnym uderzeniem o ścianę. Wywołało to salwę śmiechu, która
przeszła po korytarzu głuchym echem i niosła się aż do drzwi wyjściowych.
Dopiero wtedy zobaczył zardzewiałą blachę, która była nisko podwieszona na
łańcuchach. Choć napis był dość niewyraźny, a blacha przeżarta przez korozję,
chłopak mógł go odczytać. „Oddział psychiatryczny”. Lex nie rozumiał, co to
oznacza. Przecież nadal był w szkole, więc nie mogło być tu żadnego szpitala.
Szybko jednak dotarło go, że od dawna nie znajduje się już w budynku oświaty.
Na ciemnym, obskurnym korytarzu stało kilka zniszczonych wózków inwalidzkich,
do których przyczepione były ludzkie postaci. Choć na początku myślał, że to
jedynie szkielety, te zaczęły poruszać się. Ich wychudzone, zapadłe twarze
spoglądały bystrymi, jaśniutkimi oczami w kierunku Lexa. Każda z nich posyłała
mu pusty uśmiech. Dosłownie. Nikt z chorych nie miał zębów czy ust. Był to
smutny i makabryczny obraz, który na chłopaku wywarł mocne wrażenie. To
wszystko utwierdzało go jedynie w przeświadczeniu, że musi uciekać.
- Doktorze. Jesteśmy. - oznajmił nagle
pielęgniarz, rzucając chłopaka pod stopy niskiego mężczyzny w czystym, jasnym
kitlu.
- Gracias. - lekarz miał przyjemny i delikatny
głos. Kucnął przed swoim nowym pacjentem i przyjrzał się mu z delikatnym, wręcz
czułym uśmiechem. - Witaj. Nazywam się Felipe Pesadilla i jestem tutaj
lekarzem. Specjalizuję się w chorobach psychicznych. - wyjaśnił i usiadł przy
biurku. Mężczyzna zupełnie nie pasował do swojego otoczenia. Meble były stare,
zniszczone i przerdzewiałe. Ze ścian łuszczyła się farba, a linoleum
praktycznie nie istniało. Krzesło zaskrzypiało pod ciężarem i wydawać by się
mogło, że już długo nie pociągnie. - Cieszę się, że wreszcie do nas zawitałeś.
Obawiałem się, że będę musiał po ciebie posłać. Marcus…
- Gdzie ja jestem? - zapytał Lex, przerywając
wypowiedź lekarza. - Czego ode mnie chcesz?
- Jesteś bardzo niewychowany. Nikt nie nauczył
cię, że starszym nie przerywa się, kiedy coś mówią? - mężczyzna zmarszczył
lekko brwi. - Będzie mówił, kiedy ci na to pozwolę. A teraz będziesz słuchał.
Czas na pytania nadejdzie. I lepiej mnie posłuchaj. Bo ja bardzo nie lubię
nieposłuszeństwa. - rzucił i sięgnął po dość obszerną teczkę. - Alexander Reev,
lat szesnaście. Tak? - zapytał, a chłopak pokiwał lekko głową. - Miejscowy,
uczeń liceum, rodzice aktywni zawodowo. Przyjaciół brak. Średni uczeń.
Zaburzenia osobowości. Nocne mary. Problemy z agresją. - wyrecytował. - Masz
bardzo ciekawą kartę. Będziesz idealnym pacjentem mojej kliniki. Masz jakieś
pytania? Nie? No to świetnie. Marcus! Zabierz Alexandra do sali zabiegowej. -
nakazał i uśmiechał się przyjaźnie do chłopaka.
W sali ponownie pojawił się Marcus, który zabrał
zszokowanego, przerażonego i płaczącego Lexa za sobą. Znów ciągnął go po ziemi,
jednak tym razem ich spacer był krótki. Murzyn wrzucił chłopaka do
niewielkiego, słabo oświetlonego pokoju, w którym znajdował się jedynie fotel.
Lex widywał podobne u dentysty i ani trochę nie skojarzyło mu się to dobrze. Bał
się. Całe jego ciało drżało. Nie był w stanie zebrać myśli w jedną całość. Było
mu zimno, po brudnych od krwi i potu policzkach nadal płynęły gorące łzy oraz
był obolały. Czuł, że nie wyjdzie z tego cało. Po cichu zaczął przepraszać
każdego, kogo kiedykolwiek obraził. Choćby w myślach.
- Nie przepraszaj. To w niczym nie pomoże. - w
pokoju rozległ się znajomy chłopakowi głos. Rozejrzał się wokół siebie, jednak
nikogo z nim nie było. - Zostaniesz tutaj na wieki. Spodoba ci się tutaj.
Lex poczuł na ramionach delikatny uścisk. Powoli
podniósł głowę i zobaczył nad sobą twarz osoby, którą pamiętał aż za dobrze. Od
dwóch lat jej portret widywał na kartonach z mlekiem, które jego matka kupowała
codziennie rano. Chłopak chciał krzyknąć, jednak koścista, lodowata dłoń
zakryła jego usta. O ile się nie mylił miała na imię Anna. Gdy zaginęła miała
dwadzieścia parę lat. Mieszkała w domu starej wiedźmy na obrzeżach miasteczka.
Sprowadziła się tam jeszcze będąc w liceum. Nie miała rodziny i zjawiła się w
mieście całkiem sama. Ubrana była ciepło, a w dłoni trzymała tylko jedną
walizkę. Przez długi czas uznawana była za „obcą”. Nikt z nią nie rozmawiał,
nie miała przyjaciół. Jednak widać było, że jej to nie przeszkadza. Lubiła
swoją samotność. Teraz jednak postanowiła dręczyć nastolatka, który swego czasu
z grupą znajomych obrzucił ją zgniłymi pomidorami na środku ulicy, w biały
dzień. Anna uśmiechnęła się do niego potwornym, pustym uśmiechem. Nie miała
nawet jednego zęba, a z jej dziąseł wydobywały się białe larwy, które spadały
na Lexa. Na twarzy dziewczyny było wiele ran, w których również lęgły się
robaki. Z oka wychodziły muchy i dołączały do innych nad głową. Była blada,
wychudzona, a jej policzki zapadły się. Kości mocno raniły skórę od wewnątrz.
Na szyi miała długą i głęboką, poszarpaną ranę. Choć nie zagnieździły się w
niej larwy, z każdą kroplą brudnej krwi, na twarz Lexa spadały niewielkie
kuleczki.
- To odchody szczurów, które we mnie mieszkają. -
poinformowała wesoło. Nadal trzymała dłoń na ustach chłopaka, choć były już
przed nim. Usiała naprzeciwko i przyglądała mu się z radością. - Nawet nie
wiesz jak bardzo cieszę się, że tutaj jesteś. Będziesz moim przyjacielem.
Kiedyś obrzuciłeś mnie pomidorami, a dziś się odwdzięczę. A tak dla jasności…
to ja cię tu ściągnęłam. Gwarantuję, że będziesz cierpiał tak, jak ja kiedyś
cierpiałam… chociaż… doktorek nie jest nawet w połowie tak brutalny jak moi
mordercy… ale… z największą przyjemnością sprowadzę tu inne upiory, które
doprowadzą cię do obłędu, chłopczyku.
Po tym Anna zniknęła. Po prostu rozpłynęła się w
powietrzu, pozostawiając po sobie smród stęchlizny i zwierzęcych odchodów. Lex
nawet nie próbował sobie tłumaczyć tego, co widział. Anna była martwa, a jej
duch wybrał go sobie za cel. Czuł jej dotyk i smród. Nie chciał nawet myśleć,
co gorszego może go spotkać niż wrogo nastawiony duch. Bał się jeszcze
bardziej, a strach paraliżował jego ciało. Nie chciał umierać. Miał tak wiele
planów, które mógł zrealizować z niewielką pomocą rodziców. A teraz to jego
twarz zostanie umieszczona na kartonach po mleku. Jak czują się jego rodzice?
Co myślą przyjaciele? Dwadzieścia minut na pewno już minęło i zaczęli go
szukać. Jednak jego już nie było w upiornej, szkolnej piwnicy. Teraz był
więźniem szpitala psychiatrycznego. Skąd się wziął? Jak tu trafił? Nie umiał
się na tym skupić. Wciąż widział przed oczami Annę i larwy, które spływały z
jej ust oraz muchy krążące nad dawno martwym ciałem. Lex nie chciał wiedzieć,
co może się stać. Nie potrafił myśleć. Nie chciał już niczego.
Bał się umierać, ale jeszcze bardziej bał się żyć.
Bał się umierać, ale jeszcze bardziej bał się żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz