niedziela, 1 lipca 2018

Objęcia Anioła - Asylum


„Ciemność. Strach. Pot. Łzy. Krew. Czy naprawdę tak wygląda prawdziwe życie? Droga ucieczki jest niedostępna… Tutaj panuje jedynie szaleństwo… ~ A.B.”

****

Nad spokojnym miasteczkiem powoli zapadał zmrok. Wiatr delikatnie poruszał koronami zielonych drzew, a ostatnie promienie słońca rzucały złowrogi cień na budynki. Świat otulał się mrokiem niezmąconym latarniami ulicznymi czy światłami domów. Ludzie skryli się bezpiecznie w ciepłych domostwach, ciesząc się ciepłem pieleszy. Ulice szemrały odgłosem kanalizacji oraz wiatrem, który co rusz podrywał śmieci z ulicy, niosąc je ze sobą kilka metrów dalej. W bladym blasku księżyca dało się wyłapać przebiegające drogą szczury lub bezdomne zwierzęta. One również szukały schronienia przed wszechogarniającą ciemnością, która z miłością przytulała do siebie kolejne elementy urbanistyki. Światło księżyca nie walczyło z mrokiem. Niebo pokryło się gęstymi, czarnymi chmurami.
Niewielkie miasteczko nie miało wiele do zaoferowania. Na sześciu ulicach stały parterowe domy. Pośród nich ukryte były małe sklepiki, stacja benzynowa oraz kilka budynków administracyjnych, dających zatrudnienie mieszkańcom. Dwoma największymi i zarazem najważniejszymi placówkami były wiekowy ratusz miejski pokryty gęstym bluszczem, pod którym skrywana była zniszczona elewacja oraz szkoła. Była ona zaniedbana. Stara farba łuszczyła się to tu, to tam. W miejscach, gdzie tynk posypał się na niestrzyżony trawnik widać było gołe cegły. Okna pozostawiały wiele do życzenia. Drzwi oraz plac zabaw dla dzieci również. Wydawać mogłoby się, że placówka od lat jest już nieczynna i cierpliwie czeka na własną śmierć. Jednak codziennie próg szkoły przekraczało kilkadziesiąt dziecięcych stóp. Młodszych i starszych. Wszyscy uczyli się w tym samym budynku, a nierzadko  tych samych klasach. Dzieciom jednak nigdy to nie przeszkadzało. Co bystrzejsze od najmłodszych lat planowały ucieczkę z malutkiej mieściny, gdzieś w głębi kraju. Większość jednak nie miała na to większych szans i w przyszłości mieli zająć miejsca swoich krewnych w sklepach czy na stacji benzynowej. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał dobrowolnie pozostać w tak zapadłej dziurze. Dlaczego więc tak wielu mieszkańców nadal trwało w miejscu narodzin pradziadów?
Miasto skrywało swoją niewielką tajemnicę, którą znali jedynie najstarsi. Nie przekazywali je potomkom aż do dni śmierci. Wtedy też rodziło się kolejne pokolenie Strażników. Choć sekret nie wydawał się niczym niezwykłym, wielu młodych chciało go poznać. Nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Zdrada Przysięgi wiązała się z poważnymi konsekwencjami, lecz nastolatkowie nie wierzyli już w pradawne przesądy. Chcieli wiedzieć. Bez względu na cenę, jaką przyszłoby im za to zapłacić.
- To jest bardzo zły pomysł. To się źle dla nas skończy.
Lex był szesnastoletnim uczniem miejskiej szkoły. Był raczej mało lubiany, jednak miał niewielką grupę znajomych. Choć na pierwszy rzut oka wydawał się być spokojnym i miłym chłopcem, jego stosunek do świata opierał się jedynie na strachu i nienawiści. Nie lubił wychodzić z domu, a większość czasu spędzał nad książkami. Kochał czytać i oddawać się swojemu wyimaginowanemu światu. Chłopak nie wyróżniał się niczym spośród miejscowej ludności. Średniego wzrostu, pociągła twarz i płowe, ciemne włosy. Jego jedyną cechą charakterystyczną były duże, brązowe oczy skryte pod grubymi oprawkami okularów. Zaliczał się do grupy „mięczaków”, czyli z automatu wykluczano go z jakiegokolwiek życia młodzieży. Nie zapraszano go na imprezy, nie jeździł z przyjaciółmi na mecze do pobliskiego miasta, a obiady zmuszony był jadać z dala od wszystkich. Lex przez to wszystko znienawidził świat i podświadomie liczył, że któregoś dnia nadejdzie dzień jego zemsty. Był jednak zbyt słaby, aby w ogóle myśleć o takich rzeczach.
- Skończ, dobra? Jest środek nocy, zwialiśmy z domów i mamy zamiar włamać się do szkolnej piwnicy. Więc błagam. Nie siej teraz defetyzmu. Nie potrzebujemy tego. - warknął Lucas, łapiąc przyjaciela za nadgarstek. - Był zakład? Był. Przegrałeś? Tak, więc pakuj swoją małą dupę do środka. Wyciągniemy cię przez to samo okno za dwadzieścia minut. Taka była umowa. Susan i Rocky stoją na straży, więc nic ci nie będzie.
Lex westchnął ciężko i ścisnął w dłoni swoją niewielką latarkę. Miał przy sobie również walkie-talkie na wypadek, gdyby coś złego się działo. Chłopak wziął głęboki oddech i powoli opuścił się przez uchylone okno piwniczne do szkoły. Niestety nie miał niczego, czego mógłby się podeprzeć i ześlizgnął się po mokrej ścianie. Nie zdawał sobie sprawy jak głębokie jest podpiwniczenie. Musiał szybko wymyślić sposób na wydostanie się na powierzchnię. W duchu błagał, aby dwadzieścia minut minęło bardzo szybko. Chciał już wrócić do domu i pogrążyć się w kolejnej fantazji. Niestety duma nie pozwalała mu się wycofać. Skoro przegrał to teraz odbędzie swoją karę z godnością. Nie chciał, ale musiał.
Nastolatek z obrzydzeniem dotknął ściany i wzdrygnął się. Nie miał pojęcia, czym była pokryta, ale było to ohydne. Chłopak zaczął po omacku szukać jakiegoś stołka lub pudła, na którym mógłby stanąć i dosięgnąć do okna. Zaczął w duszy przeklinać się za swój wzrost. Gdyby tylko wdał się w ojca i braci to teraz nie miałby takiego problemu. Wystarczy, że podskoczyłby i z łatwością podciągnąłby się do okna. W końcu poddał się i włączył latarkę. Jednak to, co zobaczył w piwnicy nie wypełniło go nadzieją i radością. Brunet przylgnął do obleśnie mokrej ściany. Latarka wypadła z jego dłoni i rzuciła wąski snop światła na pomieszczenie. Chłopak przełknął ciężko ślinę i zachłysnął się wilgotnym, stęchłym powietrzem. Jego oczom ukazał się zniekształcony napis.
- Witaj w objęciach anioła… Co to jest? - mruknął Lex i drżącą dłonią sięgnął po leżącą na ziemi latarkę. Gdy przyjrzał się uważnie napisowi, otworzył szeroko oczy. - Krew… - szepnął i wyciągnął z kieszeni krótkofalówkę. Wcisnął niewielki guziczek. - Lucas! Wyciągnij mnie stąd! Tu jest krew! - krzyknął i czekał na odpowiedź. Jednak jego walkie-talkie milczało. Lex próbował jeszcze kilkukrotnie wezwać swojego przyjaciela. Nic to nie dawało. Nagle z małego urządzenia zaczęły wydobywać się dziwne dźwięki. Najpierw trzaski, potem zniekształcone głosy.
- ...odź… nas… kamy… bie… nioł… est… odź… - mówił głos, który wydawał się dochodzić z innego wymiaru. - ...ex… taj… teśmy… towi… erć…* (Chodź do nas. Czekamy na ciebie. Anioł tu jest. Chodź. Alex. Tutaj. Jesteśmy gotowi na śmierć)
- Halo? - Lex przełknął ciężko ślinę i zbliżył krótkofalówkę do ucha.
- HAHAHAHAHAHAHAHAH!
Chłopak rzucił przed siebie urządzeniem, które rozbiło się o przeciwległą ścianę. Śmiech był tak głośny, piskliwy i przerażający, że jeszcze długo rozlegał się w uszach Lexa. Nastolatek jednak szybko zrozumiał, że to nie w jego głowie słychać było głos. Wciąż dobiegał on z roztrzaskanej krótkofalówki. Brunet chciał uciekać. Czym prędzej odwrócił się do ściany i spojrzał do góry. Kiedy nie zobaczył swojej drogi ucieczki, cofnął się kilka kroków do tyłu. Dla pewności przesunął snopem światła latarki po całej długości ściany. Nie było tam żadnego okna. Lex nie wierzył w to, co się dzieje. Zaczynała ogarniać go panika. Próbował głęboko oddychać, jednak nieświeże powietrze drażniło jego drogi oddechowe. Chłopak chciał znaleźć logiczne wyjaśnienie. Musiał przy upadku uderzyć się w głowę i teraz to wszystko dzieje się w jego wyobraźni. Kiedy minie dwadzieścia minut, ktoś po niego zejdzie i go uwolni.
Lex trochę uspokoił się i postanowił czekać. Na wszelki wypadek nie wyłączył latarki. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Starał się ze wszystkich sił zrozumieć, co się dzieje w jego głowie. Był w stanie wyobrazić sobie tak wiele makabrycznych obrazów. Krwisty napis, wiadra pełne wnętrzności i odrąbanych kończyn oraz ściany pokryte dziwnym, czerwonym mchem. Lex pokiwał z podziwem do własnej wyobraźni. Był pod wielkim wrażeniem. Minęło ono dopiero, gdy duży płat mchu odpadł z sufitu i pokrył nastolatka lodowatymi i śmierdzącymi wnętrznościami. Ścięgna, jelita i krew. Chłopak jeszcze przez chwilę stał zupełnie nieruchomo i starał się nie wpaść w panikę. Jednak strach był silniejszy. Całe racjonalne myślenie minęło i brunet zaczął krzyczeć. Próbował ściągać z siebie ludzkie resztki, jednak na niewiele się to zdało. Wnętrzności skleiły jego włosy, płynąc w dół ciała niczym leniwy potok. Chłopak czuł, że coś pełźnie po jego torsie. Drżącą dłoń wsunął pod polarową bluzę i powoli ściągnął z klatki piersiowej długi, wciąż ciepły fragment jelit. Ciałem Lexa wstrząsnęły wymioty. Padł na ziemię i zaparł się rękoma, nie chcąc jeszcze bardziej umilić sobie życia. W świetle latarki widział jak jego wymioty znikają pod kilkucentymetrową warstwą ciemnej wody. Wtedy nozdrza nastolatka wypełnił odór odchodów oraz jego własnych wymiocin. Jego ciałem wstrząsnęły kolejne fale konwulsji. Brunet nie miał pojęcia, co się dzieje. Chciał jak najszybciej obudzić się ze swojego koszmaru. Miał nadzieję, że będzie mógł wrócić do swojego ciepłego łóżka i zapomnieć.
- Stąd nie ma ucieczki. Zostaniesz tutaj już na zawsze.
Nad głową chłopaka rozległ się wysoki i piskliwy głos. Lex podniósł wzrok na wysoką postać, która stała dwa kroki przed nim. Był pewien, że po jego nodze pociekła strużka moczu i zniknęła w basenie odchodów. Kobieta była najwyraźniej pielęgniarką. Miała na sobie krótki, stary uniform z wieloma przetarciami. Nie był brudny, ale zwyczajnie mocno zużyty. Nie widział dobrze jej twarzy, ale mógł stwierdzić, że jest raczej młoda. Pielęgniarka była bardzo nieprzyjaźnie nastawiona, a świadczyło o tym kopnięcie w głowę, które Lex otrzymał. Upadł na bok i już miał się podnosić, kiedy poczuł stopę kobiety na swoim ciele. Jego twarz znalazła się w odchodach, co wywołało u niego konwulsyjny wstrząs, a przede wszystkim brak oddechu. Czuł, że zaraz utonie. Nic takiego nie nastąpiło. Pielęgniarka złapała go za włosy i zaczęła ciągnąć za sobą. Choć wyglądała na drobną i bezbronną, była nadzwyczajnie silna. Lex próbował się bronić, szarpać i wyrwać z uścisku. Niczego to nie dało i w końcu nastolatek wylądował w ciemnym, śmierdzącym pomieszczeniu. Pielęgniarka dosłownie rzuciła nim o ścianę. Chłopak uderzył w betonowy mur plecami i odbił się od niego niczym piłka. Spadł twarzą na kamienną posadzkę i mocno się poturbował. Z trwogą dotknął swojej twarzy, po której płynęła ciepła ciecz. Krew z rozbitego nosa oraz kilku innych zadrapań. Lex był obolały i nie dał rady spojrzeć na pielęgniarkę, która zaczęła panicznie się śmiać. Usłyszał już tylko trzaśnięcie metalowych drzwi i szczęk zardzewiałego zamka. Przez niewielkie okienko do pokoju wpadł snop brudnego światła.
- Kto to?
- Co to?
- Kim jest?
- Skąd jest?
- Młody?
- Smaczny?
- Możemy się nim pobawić?
Z zewnątrz celi dochodziło wiele ciekawskich głosów. Lex nie znalazł w sobie na tyle odwagi, aby spojrzeć w kierunku okienka. Ktoś przystawił twarz do okienka, blokujący tym samym dopływ światła. Chłopak leżał na ziemi, plecami do drzwi. Skulił się na śmierdzącym, twardym worku wypełnionym materiałem niewidomego pochodzenia. Nastolatek pozwolił sobie na łzy. Był zmęczony, obolały, brudny i umazany różnymi rzeczami. Nie chciał wierzyć w to, co się dzieje. Błagał Boga, by to wszystko było jedynie realistycznym snem. Koszmarem, ale nie prawdą.
- Odsunąć się! Wara! - na korytarzu rozległ się niski, groźny i świszczący głos. Śmiechy ucichły i słychać było, że ktoś w popłochu zamyka za sobą ciężkie, metalowe drzwi. Te do sali Lexa natomiast otworzyły się, a na ścianę padł potężny cień. - Wstawaj. Masz umówione spotkanie z doktorem Pesadilla.* Nie będzie na ciebie czekał wiecznie, więc rusz dupsko. Albo ja cię ruszę, ale wtedy będziesz biedny. - warknął mężczyzna i podszedł do chłopaka, który mimo rozkazu nadal leżał nieruchomo na ziemi. Pielęgniarz chwycił Lexa za bluzę i cisnął nim na korytarz. - Kazałem ci wstawać!
Nastolatek spojrzał z przerażeniem na dobrze zbudowanego, wielkiego Murzyna o zniekształconej twarzy. Górna warga była wykrzywiona w agresywnym wyrazie, a kąciki ust mocno opadały. Oczy mężczyzny były ledwo widoczne. Jedno z nich zarosła grubą, skórną naroślą pokrytą licznymi igłami. Drugie natomiast nerwowo poruszało się w różnych kierunkach. Murzyn ubrany był w obcisły strój pielęgniarza. Pokryty był licznymi plamami, a w wielu miejscach widniały dziury. Mężczyzna zaciskał pięść jakby hamował się przed następnym uderzeniem nowej ofiary. Nagle opuścił głowę i jego oko zatrzymało się na brunecie. Po chwili poruszyła się również narośl i bardzo powoli, wręcz leniwie rozsunęła się. Z pionowej szpary począł wylewać się biały śluz, który formował się w długi tunel. W otworze, który znalazł się tuż przy twarzy Lexa pojawiło się oko. Kanał oczny zaczął uważnie poruszać się i obserwować chłopaka. Zatrzymał się, a jego właściciel splunął na ziemię. Wskazał nastolatkowi korytarz za swoimi plecami i niemo nakazał mu iść. Brunet rozejrzał się wokół siebie, szukając możliwej drogi ucieczki. Jedyne, co udało mu się odkryć do dziesiątki wpatrzonych w niego osób, które strachliwie wychylały się z innych cel.
Murzyn w końcu nie trzymał i złapał chłopaka za kołnierz bluzy. Zaczął ciągnąć go po nierównej podłodze. Gdzieniegdzie w posadzce utworzyły się wyrwy, które kaleczyły ciało przerażonego nastolatka. Dzieciak ponownie płakał i najpewniej znów popuścił w spodnie. Chciał do mamy. Poczułby się kochany i bezpieczny. Nie wiedział, że uda mu się dłużej wytrzymać w takim koszmarze. Pragnął uciekać. Jednak szarpanie się w uścisku Murzyna przypłacił silnym uderzeniem o ścianę. Wywołało to salwę śmiechu, która przeszła po korytarzu głuchym echem i niosła się aż do drzwi wyjściowych. Dopiero wtedy zobaczył zardzewiałą blachę, która była nisko podwieszona na łańcuchach. Choć napis był dość niewyraźny, a blacha przeżarta przez korozję, chłopak mógł go odczytać. „Oddział psychiatryczny”. Lex nie rozumiał, co to oznacza. Przecież nadal był w szkole, więc nie mogło być tu żadnego szpitala. Szybko jednak dotarło go, że od dawna nie znajduje się już w budynku oświaty. Na ciemnym, obskurnym korytarzu stało kilka zniszczonych wózków inwalidzkich, do których przyczepione były ludzkie postaci. Choć na początku myślał, że to jedynie szkielety, te zaczęły poruszać się. Ich wychudzone, zapadłe twarze spoglądały bystrymi, jaśniutkimi oczami w kierunku Lexa. Każda z nich posyłała mu pusty uśmiech. Dosłownie. Nikt z chorych nie miał zębów czy ust. Był to smutny i makabryczny obraz, który na chłopaku wywarł mocne wrażenie. To wszystko utwierdzało go jedynie w przeświadczeniu, że musi uciekać.
- Doktorze. Jesteśmy. - oznajmił nagle pielęgniarz, rzucając chłopaka pod stopy niskiego mężczyzny w czystym, jasnym kitlu.
- Gracias. - lekarz miał przyjemny i delikatny głos. Kucnął przed swoim nowym pacjentem i przyjrzał się mu z delikatnym, wręcz czułym uśmiechem. - Witaj. Nazywam się Felipe Pesadilla i jestem tutaj lekarzem. Specjalizuję się w chorobach psychicznych. - wyjaśnił i usiadł przy biurku. Mężczyzna zupełnie nie pasował do swojego otoczenia. Meble były stare, zniszczone i przerdzewiałe. Ze ścian łuszczyła się farba, a linoleum praktycznie nie istniało. Krzesło zaskrzypiało pod ciężarem i wydawać by się mogło, że już długo nie pociągnie. - Cieszę się, że wreszcie do nas zawitałeś. Obawiałem się, że będę musiał po ciebie posłać. Marcus…
- Gdzie ja jestem? - zapytał Lex, przerywając wypowiedź lekarza. - Czego ode mnie chcesz?
- Jesteś bardzo niewychowany. Nikt nie nauczył cię, że starszym nie przerywa się, kiedy coś mówią? - mężczyzna zmarszczył lekko brwi. - Będzie mówił, kiedy ci na to pozwolę. A teraz będziesz słuchał. Czas na pytania nadejdzie. I lepiej mnie posłuchaj. Bo ja bardzo nie lubię nieposłuszeństwa. - rzucił i sięgnął po dość obszerną teczkę. - Alexander Reev, lat szesnaście. Tak? - zapytał, a chłopak pokiwał lekko głową. - Miejscowy, uczeń liceum, rodzice aktywni zawodowo. Przyjaciół brak. Średni uczeń. Zaburzenia osobowości. Nocne mary. Problemy z agresją. - wyrecytował. - Masz bardzo ciekawą kartę. Będziesz idealnym pacjentem mojej kliniki. Masz jakieś pytania? Nie? No to świetnie. Marcus! Zabierz Alexandra do sali zabiegowej. - nakazał i uśmiechał się przyjaźnie do chłopaka.
W sali ponownie pojawił się Marcus, który zabrał zszokowanego, przerażonego i płaczącego Lexa za sobą. Znów ciągnął go po ziemi, jednak tym razem ich spacer był krótki. Murzyn wrzucił chłopaka do niewielkiego, słabo oświetlonego pokoju, w którym znajdował się jedynie fotel. Lex widywał podobne u dentysty i ani trochę nie skojarzyło mu się to dobrze. Bał się. Całe jego ciało drżało. Nie był w stanie zebrać myśli w jedną całość. Było mu zimno, po brudnych od krwi i potu policzkach nadal płynęły gorące łzy oraz był obolały. Czuł, że nie wyjdzie z tego cało. Po cichu zaczął przepraszać każdego, kogo kiedykolwiek obraził. Choćby w myślach.
- Nie przepraszaj. To w niczym nie pomoże. - w pokoju rozległ się znajomy chłopakowi głos. Rozejrzał się wokół siebie, jednak nikogo z nim nie było. - Zostaniesz tutaj na wieki. Spodoba ci się tutaj.
Lex poczuł na ramionach delikatny uścisk. Powoli podniósł głowę i zobaczył nad sobą twarz osoby, którą pamiętał aż za dobrze. Od dwóch lat jej portret widywał na kartonach z mlekiem, które jego matka kupowała codziennie rano. Chłopak chciał krzyknąć, jednak koścista, lodowata dłoń zakryła jego usta. O ile się nie mylił miała na imię Anna. Gdy zaginęła miała dwadzieścia parę lat. Mieszkała w domu starej wiedźmy na obrzeżach miasteczka. Sprowadziła się tam jeszcze będąc w liceum. Nie miała rodziny i zjawiła się w mieście całkiem sama. Ubrana była ciepło, a w dłoni trzymała tylko jedną walizkę. Przez długi czas uznawana była za „obcą”. Nikt z nią nie rozmawiał, nie miała przyjaciół. Jednak widać było, że jej to nie przeszkadza. Lubiła swoją samotność. Teraz jednak postanowiła dręczyć nastolatka, który swego czasu z grupą znajomych obrzucił ją zgniłymi pomidorami na środku ulicy, w biały dzień. Anna uśmiechnęła się do niego potwornym, pustym uśmiechem. Nie miała nawet jednego zęba, a z jej dziąseł wydobywały się białe larwy, które spadały na Lexa. Na twarzy dziewczyny było wiele ran, w których również lęgły się robaki. Z oka wychodziły muchy i dołączały do innych nad głową. Była blada, wychudzona, a jej policzki zapadły się. Kości mocno raniły skórę od wewnątrz. Na szyi miała długą i głęboką, poszarpaną ranę. Choć nie zagnieździły się w niej larwy, z każdą kroplą brudnej krwi, na twarz Lexa spadały niewielkie kuleczki.
- To odchody szczurów, które we mnie mieszkają. - poinformowała wesoło. Nadal trzymała dłoń na ustach chłopaka, choć były już przed nim. Usiała naprzeciwko i przyglądała mu się z radością. - Nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się, że tutaj jesteś. Będziesz moim przyjacielem. Kiedyś obrzuciłeś mnie pomidorami, a dziś się odwdzięczę. A tak dla jasności… to ja cię tu ściągnęłam. Gwarantuję, że będziesz cierpiał tak, jak ja kiedyś cierpiałam… chociaż… doktorek nie jest nawet w połowie tak brutalny jak moi mordercy… ale… z największą przyjemnością sprowadzę tu inne upiory, które doprowadzą cię do obłędu, chłopczyku.
Po tym Anna zniknęła. Po prostu rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie smród stęchlizny i zwierzęcych odchodów. Lex nawet nie próbował sobie tłumaczyć tego, co widział. Anna była martwa, a jej duch wybrał go sobie za cel. Czuł jej dotyk i smród. Nie chciał nawet myśleć, co gorszego może go spotkać niż wrogo nastawiony duch. Bał się jeszcze bardziej, a strach paraliżował jego ciało. Nie chciał umierać. Miał tak wiele planów, które mógł zrealizować z niewielką pomocą rodziców. A teraz to jego twarz zostanie umieszczona na kartonach po mleku. Jak czują się jego rodzice? Co myślą przyjaciele? Dwadzieścia minut na pewno już minęło i zaczęli go szukać. Jednak jego już nie było w upiornej, szkolnej piwnicy. Teraz był więźniem szpitala psychiatrycznego. Skąd się wziął? Jak tu trafił? Nie umiał się na tym skupić. Wciąż widział przed oczami Annę i larwy, które spływały z jej ust oraz muchy krążące nad dawno martwym ciałem. Lex nie chciał wiedzieć, co może się stać. Nie potrafił myśleć. Nie chciał już niczego.
 Bał się umierać, ale jeszcze bardziej bał się żyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz